piątek, 10 maja 2013

Dzień z życia...

5:14 - młodsza pociecha przychodzi do łóżka, matka zaczyna spać na krawędzi
7:45 - słychać z dziecięcej sypialni 'I am the Buzz Lightyear...I come from.....', czyli starsza pociecha nadchodzi, ale zostaje odesłana do swojego łóżka, bo nie ma miejsca zbytnio, jako że tata na kacu nie kontaktuje...
8:00 - słońce daje, trzeba wstać... wykopuję chłopa do mycia garów, w końcu co sobie myśli.... że mu odpuszczę?;)
do 9 normalny kołowrót - ubieranie, pieczenie bułek, robienie kawy, soków i oka gdzies po drodze, wstawienie prania, uzupełnianie plecaków i jazda do przedszkola, w przedszkolu mają być rano atrakcje - wyprawa na plażę i zbieranie muszelek... taaa jeszcze nie zdązyłam całego piasku odkurzyć po wczorajszym grilowaniu nad morzem
do 10 internetówko - prasówka, czy mejle, fejs i fora, na wiadomości nie wchodzę, co by się nie wkurzać takiego pięknego dnia...
słońce w pełni pokazuje, że okna niedawno umyte znowu zaszły brudem, co dziwne, bo elektrownię niby zamknęli wiosną...
spod stosu papierów wychynęła lista na dziś... ooo znowu mało czasu kruca bomba, żeby całej godziny nie stracić na głupoty skompletowałam dokumenty do paszportu Bianki
11:00 trzeba się ogarnąć... no to punkt pierwszy wywiesic pranie, co uzmysłowiło, ze należy ściągnąc ludzi ze Scottish Water do naszego przeuroczego oczka błotnego w ogrodzie
11:10 odkurzanie, w trakcie olśnienie, że dziś piątek, a ja nie dzwoniłam do urzędu się poinformowac w sprawie klienta... no to zbiegłam się poinformowac - póki pamiętam;)
11:30 - resztki plaży usunięte, kuchnia lśni... trzeba usiąść na dupie i powyceniać oraz ulotka, do której nie mam serca, bo nie mam wszystkich danych, no, ale czas goni:(
11:55 - czemu listonosz zawsze puka jak człowiek wyjdzie do ogrodu? ale dogoniłam  go dwa domy dalej i oto trzymam w ręku pierwszego swojego 'smarkfona'  - żesz za duzy jest, teraz się zatem pobawię
12:20 - z sił opadłam - chrzanię -  nic nie robię;) no może się napiję soku pomidorowego...
12:35 - trzeba pojechać po wstrząsa młodszego, który okazuje się nabroił i zmian ubrań z plecaka nie starczyło
13:05 - usiłuję położyć ją spać
13:06 - pukanie do drzwi i oto suprise, suprise - Scottish Water... popatrzył, popytał, po czym stwierdził, że skoro to własnośc prywatna to mamy iść do councilu (byliśmy odesłali nas do nich), to on da nam pismo, że nasz/nienasz ogród nie leży w ich gestii...
13:15 - ganianie córki do łóżka................................................................................................wreszcie śpi
13:20 - kawa, telefon,internetówka
13:51 - 8 min. ABS
14:02 - skalpel, czyli pot i brak równowagi
14: prawie 50 - szybki prysznic i lunch
15:10 - budzenie Bianki i jazda po Janka
od 15 40 - szybkie zebranie prania z ogrodu/ robienie naleśników/ helikopterów z Lego/ ścieranie stołu/ wycieranie nosów/ układanie puzzli/ soczki, przekąski, nocnik, dziwny telefon do chłopa itepe itede...
o 17 17 puściłam bajkę, bo obiecałam, że będą dwie - jedna za wczoraj i usiadłam do wyceny, ale bajka nie była dość dobra więc: mamo daj kartkę, zawiń lalę, ja chcę te talerze, mamo am... jednak wycenę wysłałam, ciekawe, czy dobrze
 przed 20 Bianka tradycyjnie musiała zaliczyć wpadkę, więc już od razu prysznic, zęby, mleko i spać, najpierw ona, potem brat, bajki, buziaczki, książka do oglądania dla niej i dobranoc...
kolacja, relaks i orzechówka dla mnie....
teraz jest 21: 37 - piszę sobie i czytam zaprzyjaźnione blogi, forum , fejs na minutkę... połowa rzeczy do zrobienia dziś leży, a jutro też nie będzie czasu... może się jeszcze ruszę haha! albo pobawię zabaweczką?





środa, 1 maja 2013

Wyrodna...

...matka pokarana.
Zostawiłam dziś dzieciny me śpiące na łaskę szczęścia - pobiegłam do sklepu za dwoma rogami po niezbędniki. Ciepło, słonko, okulary słoneczne, bardzo uważałam na przejściu itede. Jednak po wyjściu ze sklepu lunęło, dobiegłam do domu i myślę, czy zaleczyłam zapalenie oskrzeli na tyle, żeby za dni parę nie leciec do GiPa po trzeci już antybiotyk tej wiosny... brrrrr. Chcę już być zdrowa!